Adam Piechówka: Najpierw był Lipnik 

To już drugi odcinek wspomnień "ikon" Rekordu spisanych przez Jana Pichetę.

5-07-2009 11:41

Dobre chęci 

Bielsko-Bialski Ośrodek Sportu i Rekreacji organizował turnieje piłki nożnej pięcioosobowej, które miały wyłonić najlepsze drużyny w naszym regionie, aby reprezentowały województwo bielskie w lidze ogólnopolskiej. Warunkiem udziału w lidze było oficjalne zarejestrowanie klubu. W gronie organizatorów znalazła się liczna grupa ludzi, miłośników piłki, takich jak mecenas Maciej Zubek, tancerz zespołu "Beskid" - Marian Bajerski, artysta rzeźbiarz Bojko, który zrobił pierwsze godło klubu, Paweł Pajor, Roman Kubica czy mój brat Piotrek Piechówka. Widząc że takie kluby jak Budowlani czy BBTS upadają, chcieliśmy coś dobrego zrobić dla Bielska-Białej, dla społeczności Lipnika i dla nas samych. Garnęliśmy się - jako młodzi ludzie - do małej piłki, a nie było wielu możliwości gry. BBOSiR organizował tylko raz czy parę razy w roku turnieje i nie stały one na wysokim poziomie. Zaczynaliśmy od tzw. mini-piłki sześcioosobowej, którą później przekształcono na pięcioosobową. Takie były przepisy PZPN. Na Śląsku, a głównie w Gliwicach, organizowano mistrzostwa Polski „szóstek・ i „piątek・ piłkarskich na boiskach trawiastych. My też chcieliśmy założyć klub i grać na szczeblu międzywojewódzkim.  Pierwsza siedziba

Zapotrzebowanie było w Lipniku duże. Na mszy świętej z okazji założenia klubu było około 200 osób. Dom Kultury w Lipniku, w którym mieliśmy siedzibę, był zdewastowany. Mogliśmy się tam spotykać, ale najpierw musieliśmy wszystko odnowić. Później organizowaliśmy tam różne imprezy. Towarzystwo nie miało charakteru czysto sportowego, lecz istnieliśmy dla całej społeczności Lipnika lub nawet miasta. To było bardzo ważne miejsce dla społeczności lipnickiej. Do tej pory ten obiekt funkcjonuje. Odbywają się tam m. in. zajęcia przedszkola artystycznego - cztery godziny dziennie. Trochę szkoda, że po otrzymaniu w dzierżawę hali w Cygańskim Lesie życie społeczno-sportowe przeniosło się do Mikuszowic Śląskich. Jedna dzielnica straciła, druga zyskała. Wiadomo - coś za coś, ale Lipnika szkoda, bo trochę serca się tam zostawiło. Wiele rzeczy robiło się społecznie. Człowiek był rad, że został przez mieszkańców pochwalony. Dziś już niewiele osób pamięta, że wszystko zaczęło się w Lipniku. Mieliśmy już nawet plany budowy hali i boiska przy ul. Piekarskiej, życie jednak potoczyło się inaczej. Gdybyśmy nie wygrali przetargu z LKS Komorowice, to może obiekty sportowe powstałyby w Lipniku.

Demolka

Pierwszym sponsorem był Renault z ul. Grunwaldzkiej, który zafundował stroje. Grał u nas Andrzej Gostyński, który miał w tej firmie znajomości i udało mu się załatwić fundatora.

Początkowo wynajmowaliśmy hale sportowe BKS Stal, Budowlanych czy jednostki wojskowej przy ul. Leszczyńskiej. Później na tzw. Kopcu w Lipniku od nadleśnictwa otrzymaliśmy w dzierżawę grunt pod boisko, żeby mieć coś swojego i nie płacić za wynajmowane hale. Chcieliśmy posiadać boisko i stworzyć bazę sportową jak kluby dzielnicowe, np. Zapora Wapienica, czy RKS Komorowice. Ustawiliśmy tam - jako szatnię - stary autobus, który po paru dniach kompletnie zdemolowano, bo komuś się nie spodobało, że chcemy w tym miejscu uprawiać sport.  

Z Kopca do Cygańskiego Lasu

Pierwszym trenerem młodzieży był Kazimierz Pszczółka. Ja też trenowałem dzieci z Darkiem Kubicą. Nie mając nic, żadnego zaplecza, prowadziliśmy zajęcia, bo młodzież garnęła się do tego! Często przychodziły na Kopiec całe rodziny i grały z dziećmi w piłkę! Wszyscy się cieszyli. Dzieci widziały, że rodzice grają, to też chciały grać. To było coś innego, niż obecnie. Cieszyło nas to, że rodziny przychodzą na łono natury, żeby grać. BTS Lipnik przejęło od nadleśnictwa również amfiteatr w Lipniku, trochę odremontowało i tam także organizowało imprezy dla społeczności Lipnika. Ostatnio przejęło ten obiekt miasto i do dziś Dom Kultury w Lipniku organizuje tam przedstawienia i imprezy plenerowe. W 2000 r. Rekord otrzymał w dzierżawę halę i stadion Budowlanych, których właścicielem jest miasto, i piłka nożna z Lipnika „przeprowadziła się" do Cygańskiego Lasu. Początkowo mankamentem był odór, który dominował w hali. Nawet po remontach pozostawał tam nieprzyjemny zapach. Wydaje mi się, że problem tkwi w wentylacji. W małej salce już nie śmierdzi, a w dużej hali jeszcze trochę tak. Trzeba będzie wymienić jeszcze wentylację.    

Nietypowe początki

Najpierw w ogólnopolskiej lidze piłki halowej grało się dwa razy po 20 minut. Później następowało 40 min. przerwy albo i więcej, w zależności, jak umówili się trenerzy, i graliśmy mecz rewanżowy. Najbardziej pamiętne mecze w pierwszym okresie istnienia rozegraliśmy z PA Nova o mistrzostwo Polski. Pierwszy z nich odbył się w hali BKS Stal. Po kilku latach sędzia Paweł Kiszka przyznał się, że w stosunku do nas nie był do końca fair. „Wykartkował・ nas・c To był najlepszy sposób na zdobycie mistrzostwa. Są zresztą nagrania. Ciężko się grało też w półfinale z Elektrownią Jaworzno. Bardzo dziwny był mecz z Cuprum Polkowice. Już praktycznie mieli zapewnione mistrzostwo Polski. W Polkowicach grali markowi zawodnicy, jak reprezentanci kraju Radosław Grądowski czy Tomasz Ciastko. Wystąpiliśmy wtedy na ich terenie. Prowadziliśmy cały czas jedną czy dwoma bramkami, ale w samej końcówce przegraliśmy 7:8. Miałem wówczas tzw. dzień konia. Strzeliłem siedem goli samemu Kazimierzowi Kucharskiemu, wielokrotnemu reprezentantowi Polski! Był jeszcze karny za faul na mnie, ale Andrzej Szal nie zdobył gola z rzutu karnego.

Udawało nam się wygrywać z PA Nova. Trener Roman Sowiński prowadził równocześnie reprezentację kraju i PA Nova. Kto grał w Novej, grał zazwyczaj także w reprezentacji. Trener kadry ściągał tam najlepszych zawodników, mówiąc, że jeśli zagrają w Novej, to także w reprezentacji. Tymczasem my z nimi walczyliśmy jak równy z równym, a bywało, że zwyciężaliśmy・c Trudno się jednak dziwić, że kadra nie miała wielkich sukcesów.  

Reprezentacyjna przygoda

Z reprezentacją Polski byłem na meczach w Chrzanowie z Belgią i Brnie z Czechami. Byłem też na meczu w Jaworznie z Rosją i jeszcze jednym, ale już nie pamiętam gdzie. Grałem w tych dwóch pierwszych. Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że w Brnie odniosłem kontuzję i dlatego nie będę reprezentacji zbyt mile wspominał. Jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło. Pękła kość w nodze i zaczęły się problemy. Andrzej Antos i Krzysztof Kuchciak przywieźli mnie samochodem do domu. Miałem długi okres rehabilitacji. Człowiek chciał się pokazać, ale ambicja przeważyła nad rozsądkiem.

W ekstraklasie strzeliłem około 150 goli. W jednym sezonie walczyłem o tytuł króla strzelców z Andrzejem Filoskiem. Prowadziłem przed ostatnią kolejką. Graliśmy jednak w Gliwicach z PA Nova i o gole było trudno. Jego zespół natomiast grał z Promontem Kielce i Filosek zdobył chyba z 10 goli czy nawet 12, i wyprzedził mnie w klasyfikacji najlepszych strzelców ekstraklasy bodaj o jedną bramkę.

Łączenie piłek

Pamiętne, zwycięskie mecze rozegraliśmy w sezonie 2003/04 z Cleareksem. Zawodnicy Baustalu potem bardzo nam dziękowali, gdyż m. in. strata tych sześciu punktów spowodowała, że to krakowianie, a nie zespół Cleareksu zdobył mistrzostwo Polski. Mogliśmy wtedy bardzo wiele zdziałać, ale przegraliśmy kilka spotkań zupełnie niepotrzebnie, np. z przedostatnią drużyną w tabeli. Nie oszukujmy się jednak. Chłopcy chcieli zarabiać pieniądze i grali na dużych boiskach. Gdy wychodzili na parkiet, byli już bardzo zmęczeni. Jeżeli zawodnik grał 90 min. na dużym boisku i tego samego dnia musi jeszcze grać w hali, to nie wytrzyma kondycyjnie całego spotkania halowego. Błędem było, że grali tu i tam. To był nasz największy mankament. Gdyby było inaczej, wszystko potoczyłoby się także w inny sposób. Często działo się tak, że prowadziliśmy, ale w końcowych minutach rywal strzelał dwa gole i mecze kończyły się porażką. Futsal był dotąd traktowany jako dyscyplina amatorska i nie można było nikomu powiedzieć: - Nie graj! W kolejnym sezonie znaleźliśmy się na miejscu spadkowym, bo nasz rutynowany zespół grał ciągle tak samo, a rywali nie można już było niczym zaskoczyć.  

Najlepsi w Rekordzie

Najbardziej byłem zgrany z Jackiem Śleziakiem, Andrzejem Szymańskim i Andrzejem Szalem. Praktycznie znaliśmy się na pamięć. W Rekordzie grało wielu dobrych zawodników, dość wspomnieć Grzegorza Więzika, Adama Szlachtę, Adriana Sikorę, Piotra Czaka, Jarosława Bujoka, Andrzeja Hellera, Gerarda Marszałka, Marka Mólla czy Piotra Kalinowskiego. Same nazwiska jednak nigdy nie grają. Piłka nożna jest grą zespołową. Jeśli jedno przynajmniej ogniwo będzie słabsze, to cały łańcuch nie będzie tak mocny, jak powinien.

Trenerzy też byli rutynowani. Dla mnie najlepszym szkoleniowcem był doświadczony Antoni Nieroba. Bardzo ciepło wspominam też Ryszarda Harężlaka, a potem kolejne trenerskie pokolenie - Mirka Rypla (przeciwko któremu jeszcze grałem na boisku) i Romka Miszczaka, którzy wyrośli już na futsalu.

Co dalej?

Jeśli chodzi o dzisiejszy Rekord, to wszystko rozbija się o pieniądze. Jeżeli będą, można będzie wzmocnić skład o wartościowych zawodników. Jeśli gra się własną kadrą, będzie trudno. Rekord bardzo szczęśliwie awansował. Inne zespoły miały awans na wyciągnięcie ręki, a nie zdobyły go. Oddały miejsce. Muszą być wzmocnienia i lepsza myśl trenerska. Organizacyjnie też to musi lepiej wyglądać. Nie można brać do drużyny takich zawodników, którzy mają być motorem napędowym, a nim nie są - ze względu na kontuzje czy grę na dużym boisku. Jeśli sytuacja kadrowa się poprawi, rekordziści mogą się utrzymać w ekstraklasie. Nie wiem, jak Marcin Biskup sobie poradzi z ekstraklasą, bo dotąd miał tylko doświadczenie z I ligą. Czas pokaże.  

        

 

TP

powrót

Treść komentarza:

Login:

Hasło:

Aby móc dodawać komentarze musisz posiadać konto:załóż konto