Nie gramy o pietruszkę!

Na dwa dni przed inauguracją rundy rewanżowej w IV lidze śląskiej rozmawiamy ze szkoleniowcem bielskich futbolistów – Mirosławem Szymurą.

25-03-2010 13:40

Przejęcie zespołu po trenerze Wojciechu Boreckim to zadanie tyleż trudne, co nobilitujące.

Mirosław Szymura: - Na pewno tak. Nie ukrywam, że Wojciech Borecki jest dla mnie wzorem szkoleniowca. To przecież właśnie trener Borecki dał mi chyba z dwadzieścia lat wstecz szansę gry w BKS-ie, jako młodemu wówczas bramkarzowi. Przez te długie lata zasłużył sobie na miano ikony futbolu w naszym regionie i  zrobił bardzo wiele dla rozwoju piłki na Podbeskidziu. Jest szkoleniowcem charyzmatycznym, o którym zwykło się mawiać, że kiedy wejdzie do szatni, to już w niej jest! Ma posłuch i coś takiego, co powoduje szacunek oraz respekt u zawodników. To tylko część Jego zalet, bo o tych stricte merytorycznych nie muszę nikomu przypominać.

Czy zatem coś się zmieni w systemie i sposobie gry zespołu pod Pańską wodzą?

M.Sz.: - Przejmując drużynę na tydzień przed ligą byłbym nierozważny i wykonał szalony krok, gdybym próbował kombinować nad taktyką gry, „odkrywać na nowo Amerykę”, czy „wymyślać proch”. Wiadomo, że będziemy bazować na tym co wypracowaliśmy w zimowych przygotowaniach i tym co wymyślił trener Borecki. Natomiast chcę powtórzyć, to co powiedziałem chłopakom w szatni po przejęciu zespołu: chcę im pokazać, że jestem trenerem z tzw. kręgosłupem i znam się na rzeczy, że potrafię coś nowego wnieść. Wspólnie z drugim trenerem – Tomkiem Dulebą, chcemy nad tym pracować. Takie elementy do poprawy są, bo gdyby było inaczej - bylibyśmy o pięć miejsc wyżej. Nad tym musimy spokojnie popracować i mieć na to czas, gdyż nie zrobimy tego w jeden tydzień czy dwa. Będziemy chcieli trochę inaczej pracować, bo wprawdzie między mną, a Tomkiem Dulebą jest klarowny podział ról, ale umówiliśmy się, że postaramy się stworzyć coś na rodzaj trenerskiego duetu. Rozumiem to jako wymianę spostrzeżeń i wspólne poszukiwanie słabych stron w naszej grze. Weźmy choćby jutrzejszy trening, który chcemy poświęcić na pracę nad tzw. stałymi fragmentami gry, ale nie tylko egzekwując rzuty wolne lub rożne, ale także wznowienie wyrzutem z autu. Chodzi o to, aby nie powielać „na ślepo” wszystkiego co robił trener Borecki i komunikować się Jego językiem. Bardzo dużo z dotychczasowej pracy zostawię i będę z tego korzystał, ale jakieś zmiany nastąpią. Chcę, aby moja praca miała jakiś sens, a nie sprowadzała się jedynie do naśladownictwa i kopiowania.

„Rekordzistów” przejął Pan na nieco ponad tydzień przed startem rundy rewanżowe, niemniej uczestniczył Pan w przygotowaniach do niej. Jak wygląda ich ocena?

M.Sz.: - Wbrew pozorom to nie jest łatwe pytanie, gdyż nie ma jednoznacznej opinii. Chyba rozegraliśmy zbyt wiele gier sparingowych. Zagraliśmy dwanaście spotkań w ciągu raptem siedmiu tygodni. Planując je trener Borecki liczył, że będzie dysponował liczniejszą kadrą. Z różnych względów, jak odejście Piotrka Ceglarza i poważna kontuzja Mateusza Waliczka oraz szereg innych urazów, ta kadra się uszczupliła. Nikt przecież nie zakładał, ani nie przewidział, że po każdym ze sparingów odpadnie dwóch, trzech ludzi. Przypomnę tylko, że był taki moment w przygotowaniach, w którym aż jedenastu zawodników o tym samym czasie czekało na zabiegi w przychodni doktora Roberta Gulewicza. Z tych ludzi spokojnie można było złożyć jedenastkę Rekordu, począwszy od Maćka Wnętrzaka w bramce, na napastnikach skończywszy. To musiało mieć wpływ na nasze przygotowania. Do tego dołóżmy uciążliwą i długotrwałą zimę, która dała się wszystkim we znaki. Cieszę się, że mogliśmy trenować przez cały czas na naszej płycie ze sztuczną trawą, bo niewielu miało taki komfort, ale ma to również swoje ujemne strony. Chłopcy narzekają na urazy wynikające właśnie z treningów na takiej nawierzchni – naciągnięcia, przeciążenia i bóle stawów, mięsni i ścięgien.

Zatem wiosna w wykonaniu piłkarzy Rekordu rysuje się jako niewiadoma?

M.Sz.Wrócę do początku całego sezonu, który był taki trochę niemrawy, nijaki. Kilka meczów przegraliśmy lub zremisowaliśmy po słabej grze, a w innych traciliśmy punkty nie będąc absolutnie gorszymi od rywali. „Zaskoczyliśmy” i złapaliśmy swój rytm dopiero w drugiej połowie rundy jesiennej, którą zakończyliśmy wygrywając sześć razy pod rząd. Teraz chciałbym, aby zespół grał na bardziej stabilnym i równym poziomie, choć wiem, że nie da się wszystkiego „z góry” założyć. Każda drużyna przechodzi w trakcie rozgrywek mniejszy lub większy kryzys, określa się to jako syndrom siódmego, ósmego meczu. Chciałbym widzieć zespół wyglądający dobrze w każdym meczu i na całym jego dystansie. Sam zastanawiam się nad tym jak to się stało, że tak wiele punktów zgubiliśmy na starcie. Były takie mecze jak w Czańcu, czy z bojszowianami na naszym boisku oraz potyczka z MRKS-em, w którym przypomnę prowadziliśmy już 2:0, kiedy wcale nie byliśmy gorsi, a momentami nawet przewyższaliśmy przeciwników, i na finał zostawaliśmy bez punktów. Takie mecze nie powinny się były przytrafić. Bo trzeba zaznaczyć, że te spotkania, które kończyliśmy wygraną nie były dziełem przypadku. Nie było takiego meczu, w którym rywal górowałby nad nami, a strzeliliśmy jednego gola z przypadkowej akcji. Jeśli już, to bywało na odwrót. Tego chciałbym uniknąć – rozdawania punktów i takich spotkań, w których np. w pierwszej połowie gramy „po profesorsku”, a w drugiej tworzymy całkiem inny zespół. Nad tym zastanawialiśmy się jeszcze z trenerem Boreckim, który twierdził, „że nie powinno się „płakać nad rozlanym mlekiem”, ale każdy ma skłonności do tzw. gdybania. Można więc zadać retoryczne pytanie: w którym miejscu bylibyśmy mając o tych kilka „oczek” więcej?

Na jaką pozycję w tabeli liczy Pan na zakończenie sezonu?

M.Sz.: - Nie chcemy być gorsi od naszych futsalowców i powalczyć również „o pudło”. To jest możliwe, bo zawsze trzeba walczyć o jak najwyższe cele. Ale teraz liczy się tylko najbliższy mecz w Mikołowie. Mecz inauguracyjny zawsze ma swoje znaczenie, bo dobrze jest wyjść udanie na starcie. To jest naturalne, gdyż buduje to dobrą atmosferę w zespole. Jest ten mecz jakąś niewiadomą. Jedziemy tam w roli faworyta, bo AKS plasuje się w końcówce tabeli, ale każdy rozpoczyna rundę z nowymi nadziejami. Dlatego mikołowianie mając „nóż na gardle” na pewno będą mocno zmobilizowani. Oni też będą chcieli dobrze zacząć rundę wiosenną. Tam również doszło do zmiany trenera, a i kadra zawodnicza uległa pewnym przeobrażeniom. Dla obu drużyn ten mecz będzie arcyważny. Podstawowe pytania dotyczące naszego zespołu dotyczy motywacji. Liczę, że nie będzie ona w nas mniejsza, jak u gospodarzy. Absolutnie nie możemy mieć w głowach obiegowych opinii o tym, że Rekord „gra pietruszkę”. Takiej myśli nie dopuszczam, o czym zresztą już zdążyłem chłopakom wielokrotnie powiedzieć. Musimy sobie jasno powiedzieć – nie ma takiej opcji! Przecież gramy, bo kochamy futbol. Do podjęcia są również premie za zwycięstwa. Nam trenerom także zależy na jak najlepszym wyniku, a do tego pamiętać trzeba, że kilku zawodnikom kończą się umowy kontraktowe. Przecież każdym z nas chciałby nadal pracować i grać w tak poukładanym pod każdym względem klubie. Dlatego powtarzam wszystkim – szanujmy sobie naszą robotę!

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.

M.Sz.: - Dziękuję.

Foto: Paweł Mruczek

Tadeusz Paluch

powrót

Treść komentarza:

Login:

Hasło:

Aby móc dodawać komentarze musisz posiadać konto:załóż konto